Jak lewicowe duchy
wyciągnęły forsę od Ebenezera Scrooge’a
Okres świąt Bożego Narodzenia nie byłby kompletny bez mnóstwa okazji do obejrzenia teatralnych lub telewizyjnych adaptacji ponadczasowej niestety Opowieści wigilijnej[1] Charlesa Dickensa. Klasyczne filmy z Reginaldem Owenem i Alastairem Slimem w rolach głównych zawsze emitowane są kilkakrotnie, od niedawna na przemian z nową animacją Disneya z 2009 roku. Rozmaitych spektakli odgrywanych jest w grudniu tyle, ile jest szkół w całym kraju, a ludzie staroświeccy mogą także po prostu sięgnąć po książkę.
Ja osobiście podaruję sobie w tym roku historię biednego Scrooge’a, licząc na powstanie drugiej części, choć jestem oczywiście świadomy, że Dickensa już z nami nie ma. Przyglądanie się niełatwym losom głównego bohatera, na dodatek zakończonym w sposób tak ponury i niepokojący, zwyczajnie nie wprawia mnie w bożonarodzeniowy nastrój. Święta te powinniśmy przecież być celebracją narodzin nowej nadziei.
Jak pokazał Butler Shaffer w znakomitym artykule popełnionym w obronie Scrooge’a, przed wydarzeniami opisanymi przez Dickensa, Ebenezer był bez wątpienia nieocenionym dobroczyńcą dla angielskiego społeczeństwa. Nie dowiadujemy się szczegółów jego działalności biznesowej poza tym, że dotyczy ona finansów. Jednak fakt, że Scrooge funkcjonuje w biznesie od wielu lat oraz że udało mu się w tym czasie zgromadzić ogromne bogactwo, jest wystarczającym dowodem potwierdzającym jego przedsiębiorczy talent. Z pewnością w kwestii właściwej alokacji kapitału podjął w życiu więcej decyzji mądrych niż niemądrych.
Kto wie ile domów, sklepów, kolei oraz innych korzyści dla społeczeństwa powstało dzięki trafnym decyzjom inwestycyjnym Scrooge’a? Ile miejsc pracy stworzył? Tego tematu Dickens tendencyjnie unika. Niemniej jednak, cokolwiek sfinansował Scrooge, były to przedsięwzięcia potrzebne ludziom na tyle, że po ich finalizacji dobrowolnie przeznaczali na nie swoje pieniądze. Dzięki Scrooge’owi, bez względu na to, jak antypatyczną postawę prezentował prywatnie, zwyczajnym mieszkańcom Londynu żyło się znacznie lepiej, niż gdyby ten swojej działalności w ogóle nie prowadził.
Jego jedyną słabością wydaje się być sentymentalizm wobec zrzędliwego, prawdopodobnie średnio rozgarniętego Boba Cratchetta. Wiemy że Scrooge płacił Cratchettowi więcej niż gotowi byli płacić inni przedsiębiorcy, bowiem w przeciwnym razie Cratchett z pewnością wybrałby bardziej lukratywną ofertę, która pozwoliłaby mu przeznaczać dodatkowe fundusze na leczenie swojego syna Tima. Nie mamy jednak żadnych przesłanek, że ktokolwiek poza Scrooge’m skłonny był w ogóle zatrudnić Cratchetta, nawet za niższą pensję. Powinniśmy więc zaufać w tej kwestii osądowi finansisty i być może nawet pochwalić go za to, że znalazł sposób na zatrudnienie miernego pracownika zachowując konkurencyjność firmy.
Jak widać, 23 grudnia sprawy miały się dobrze. Klienci Scrooge’a byli zadowoleni, Cratchett przynajmniej miał pracę (dzięki Scrooge’owi), zaś sam Scrooge był na tyle szczęśliwy, na ile to możliwe biorąc pod uwagę niewdzięczność z jaką społeczeństwo reagowało na jego geniusz oraz rzesze stale uprzykrzających mu się żebraków.
Wszystko zmieniło się w wigilię Bożego Narodzenia, gdy Scrooge został sterroryzowany – naprawdę nie można tego określić inaczej – przez trzy podróżujące w czasie lewicowe zjawy. Jakby samo nawiedzenie przez duchy nie było dość przerażające dla starszego człowieka, zostaje on przez nie porwany w podróż w czasie, podczas której piętnowany jest za rzekome błędy popełnione w przeszłości i oskarżany za nieszczęścia innych w teraźniejszości i przyszłości. Bądźmy również świadomi prawdziwych intencji tych psychologicznych tortur. Duchom nie zależy na szczęściu Scrooge’a, lecz na jego pieniądzach. To typowy przykład sytuacji, w której osobniki A i B starają się zmusić C, by ten ulżył cierpieniom X. Politycy typu A i B wykorzystują w tym celu przymus prawny. Duchy zastosowały bardziej bezpośrednie i bezceremonialne groźby użycia przemocy.
Ich plan okazał się skuteczny. Jak można było się spodziewać, po tak przerażających nocnych przeżyciach Scrooge obudził się oszołomiony i zaczął podejmować jedną niekorzystną decyzję biznesową za drugą. Być może kupno największego indyka dostępnego w lokalnym sklepie akurat w Wigilię można zrozumieć. Zaraz po tym jednak dał Cratchettowi podwyżkę bez jakiejkolwiek przesłanki co do wzrostu jego produktywności oraz obiecał pokrywać koszty leczenia całej jego rodziny.
Następnie dowiadujemy się, że Scrooge przeszedł kompletną „przemianę”, co może oznaczać tylko to, że od nieszczęsnej Wigilii przestał podejmować tego rodzaju decyzje finansowe, na których wcześniej skorzystało tak wielu zwyczajnych ludzi. Narrator mówi nawet, że późniejsza postawa Scrooge’a była tak nieracjonalna, że ludzie zaczęli się z niego naśmiewać. Niestety nawet to nie było w stanie wyrwać go z permanentnego delirium, w stanie którego pozostawiły go duchy.
Ile zyskownych przedsięwzięć nie zostało sfinansowanych w okresie, gdy Scrooge fatalnie zarządzał firmą oraz później, gdy prawdopodobnie zbankrutował?
Historia kończy się w przygnębiającym tonie. Dowiadujemy się, że Scrooge już nigdy nie odzyskał zdolności dokonywania roztropnych wyborów, które pozwoliły mu zgromadzić potężny majątek, by później sprowadzić na niego terrorystyczny atak nadprzyrodzonych mocy w wigilię Bożego Narodzenia. Musimy zakładać, że „odmieniony” Scrooge ostatecznie splajtował, być może z powodu samego przepłacania Cratchetta, który stanowił 50 procent jego siły roboczej, a być może z powodu skumulowanego efektu wielu nierozważnych decyzji – jak wynika z fabuły podejmowanych później regularnie.
W rezultacie leczenie małego Tima musiało zostać przerwane, a cała rodzina Cratchetta wpadła prawdopodobnie w nędzę. Skoro Scrooge już wcześniej płacił mu więcej niż skłonni byli płacić mu inni przedsiębiorcy (nawet przed lekkomyślną podwyżką), należy zakładać, że po bankructwie Scrooge’a zarobki Cratchetta (jeśli w ogóle udało mu się przekonać kogoś, by go zatrudnił) spadły poniżej poziomu z początku historii.
Oprócz nieszczęść, które spotkały Scrooge’a, Cratchetta i małego Tima, sumarycznie rzecz biorąc najwięcej straciło całe społeczeństwo. Jak wiele zyskownych, podnoszących standard życia przedsięwzięć nie znalazło finansowania po tym jak Scrooge wyleciał z interesu na skutek słuchania swojego serca zamiast swojego rozumu? Jak wiele miejsc pracy nigdy nie powstało? Jak wiele dzieci bezrobotnych ojców musiało cierpieć biedę i głód?
Ta straszna historia z pewnością lepiej nadaje się na Halloween niż na święta Bożego Narodzenia. Te drugie to przecież festiwal nadziei celebrujący narodziny zbawcy świata, którego przypowieść o talentach pochwala mądre decyzje inwestycyjne i potępia nierozważne wykorzystywanie kapitału. Możemy jedynie mieć nadzieję, że jakiś ambitny autor napisze drugą część tej mrocznej opowieści, a w niej Scrooge odzyska rozum, zwolni Cratchetta i znów zacznie podejmować decyzje, które kiedyś przyczyniły się do poprawy sytuacji życiowej tak wielu ludzi.
Autor: Tom Mullen
Źródło: tommullen.net
Tłumaczenie: Krzysztof Zuber
[1] Polskiemu czytelnikowi z pewnością na myśl przychodzi też film Kevin sam w domu [przyp. tłum.].
Świetne. Tak trzymać należy ciągle i nieustannie odkłamywać nowomowę lewusów i ich pseudokultury to niełatwe bo ludzie nasłuchają się tego co dzień w TVP i innych tefałenach.
Jednak kropla drąży skałę. Ja też nieustanni walczę w pokutującym w moim otoczeniu przekonaniem, że rząd coś daje albo, że dobry jest urzędnik a nie przedsiębiorca. Wszystkiego co najpiękniejsze wszystkim na te święta Bożego Narodzenia – jest nadzieja!
Pozdrawiam,
Paweł Mika
Jaka praca taka płaca 😉
Dlaczego miałby go zwolnić? To jest dopiero tendencyjny artykuł. Autorowi bliżej chyba do randysty niż do kogoś, kto powołuje się na chrześciajństwo.
Nie podoba mi się ta interpretacja. Opowieść wigilijna pokazuje, że nawet największy skąpiec, siedzący na dużej kasie, ma ludzkie odruchy i w okresie takim jak święta pomaga innym, a nie patrzy się na każdego jak na śmiecia i ma w dupie potrzebujących. Jesteśmy narodem chrześcijańskim, a nie barbarzyńcami i powinniśmy sobie pomagać. My pomagajmy sobie, a nie rząd ma pomagać pod przymusem. Wyrzucenie w chamski sposób zbieraczy datków na biedaków, było czynem skandalicznym. Ebenezera było stać na podwyżkę dla pracownika, na kupno indyka i pomoc w leczeniu dziecka. Człowiek, który ma ogromny kapitał i nie pomaga choremu niech się zastanowi co ma zamiast serca. Ludzie jednego narodu powinni być dla siebie pomocni i dbać o tych „gorszych”. Nie chodzi tutaj o rozdawnictwo, ale zwyczajną ludzką pomoc w okresie świątecznym. Może gdyby każdy taki był, może socjalizm nigdy by nie powstał? Nie podoba mi się mentalność w tym artykule.